Marcin Chmielowski , libertariański prezes krakowskiego oddziału Kolibra, ze sporą dozą sceptycyzmu odniósł się w ubiegłym miesiącu do inicjatywy powołania Partii Libertariańskiej w Polsce. W felietonie „Libertarianie – więcej pozytywizmu!” przedstawił swoje zastrzeżenia, do których chciałbym się dzisiaj odnieść.

Pisze Marcin Chmielowski:

Widzimy bowiem, jak patrzący w przyszłość i jednocześnie dystansujący się od tradycji działacze partii wchodzą jednak w jej koleiny. I to od razu nie te, które byłyby dla nich – moim zdaniem – najwłaściwsze. W polskiej polityce mamy bowiem zasadniczo dwie tradycje. Insurekcyjno-romantyczną i pozytywistyczną.

Autor dokonuje tu pewnej oceny, która w moim mniemaniu nie do końca ma odniesienie do faktów. Nigdzie nie dystansujemy się od historii. Owszem, nie nawiązujemy zasadniczo do żadnej z tych dwóch tradycji ale nie zgadzam się z stwierdzeniem, że w polityce polskiej tylko one są do wyboru.

Jest jeszcze jedna tradycja, której – o dziwo – nie widzą Polacy, a którą zauważa np. David Boaz we wstępie do polskiego wydania „Libertarianizmu” – „Idde rządu ograniczonego zapisami konstytucji i indywidualnej wolności maja w Polsce długą i piękną tradycję (…) Na tej zasadzie funkcjonowała ponad dwieście lat najbardziej liberalna i konstytucyjna w swoich czasach unia polsko-litewska”.

Oczywiście nie twierdzimy, że jesteśmy dumni z dokonań nie naszych przecież, tylko ludzi żyjących wieki temu. Nie budujemy patriotycznych zamków z piasku ani nie celebrujemy w uniesieniu czegoś co było, trwało i minęło. Historia magistra vitae – to wszystko. A polska historia ma tu sporo do opowiedzenia. O wiele więcej niż daje jej się powiedzieć w szkołach.

Nie wierzę za to w to, aby w chwili obecnej budowanie siły politycznej było najlepszym z możliwych sposobów pożytkowania sił i środków wciąż niezbyt licznych polskich libertarian.

Zdecydowanie różnimy się w ocenach. Nie jest to żadna nowość, że część libertarian widzi sens działania politycznego (jak widział Murray Rothbard) a część nie (jak Samuel Edward Konkin). Każdy pożytkuje swoje siły i środki w sposób, który sam uzna za właściwy i dla siebie satysfakcjonujący.

W dodatku siły, która niejako na wstępie za swój główny cel stawia sobie zachowanie czystości ideowej. Nawet za cenę rozsądnej politycznej kalkulacji.

Czystości ideowej czyli czego? Jeśli konsekwentne trwanie przy ochronie własności poświęcone ma zostać tylko po to, żeby znaleźć się i pozostać u władzy to po co cała impreza? Jeśli ktoś chce przekroczyć rzekę to przecież nie zrobi tego wpadając na pomysł, że najlepiej pozostać na brzegu.

 Próba utworzenia partii politycznej w sytuacji, w której elektorat praktycznie pokrywa się z aktywistami to ewidentny przykład liczenia sił według zamiarów.

W wyborach jak dotąd nie startowaliśmy, więc spieranie się o liczebność elektoratu jest bezprzedmiotowe. Inicjatywa wyszła z niewielkiej grupki libertarian, faktycznymi założycielami były dwie osoby. Aktualnie partyjna grupa internetowa liczy blisko 600 osób, fanów naszego profilu jest prawie 5000  a niektóre wpisy docierają do ponad 20000 odbiorców. Może nie są to jeszcze dane imponujące ale jednak  dają obraz pewnych możliwości, które przy poprawnym działaniu w jakiejś mierze są do wykorzystania.

Powtórzę jeszcze raz, że to oczywiste, że libertarianie to nie konserwatywni liberałowie. Ale czy to znaczy, że te dwie grupy nie mogą ze sobą współpracować?

Dziwi mnie to milczące założenie, że wzbraniamy się przed jakąkolwiek współpracą. Przeciwnie – jesteśmy otwarci na przedstawicieli lewicy obyczajowej i prawicy wolnorynkowej. Szanujemy szerokie spektrum poglądów i wypracowujemy coraz wyraźniejszy konsensus, który pozwala nam toczyć dyskusję bez wzajemnego urażania odmiennych wartości.

Jak na tym tle wyglądają konserwatywni liberałowie? Czy widzą możliwość współpracy z lewicą światopoglądową? Czy używają języka kompromisu czy języka agresji? Czy używają słów neutralnych, czy zabarwionych emocjami i okraszonych inwektywami?

Tekst „Nie jesteśmy konserwatywnymi liberałami” był zaznaczeniem odmienności naszej oferty, co jest korzystne zarówno dla nas jak i dla konserwatywnych liberałów. Programowego odrzucania współpracy z kimkolwiek tam nie było.

Może więc lepszym rozwiązaniem niż powoływanie partii byłaby działalność na rzecz pozyskiwania wyborców, którzy w przyszłości na tę partię zagłosują? Na razie bowiem działania Partii Libertariańskiej przypominają mi budowanie domu począwszy od dachu, nie od fundamentów.

Znowu różnimy się w ocenach. Zacytuję jeden z komentarzy: „Ja mogę powiedzieć, że Koliber proponuje kampanię reklamową bez uprzedniego wyprodukowania produktu.”.

Jeśli ktoś nie jest w stanie założyć partii politycznej, to zakłada stowarzyszenie, fundację albo think-tank.  Według naszej oceny prawdziwym pancernym uzbrojeniem, rzeczywistym czołgiem, jest partia polityczna. Nikt nie przygotuje jej wyborców, jeśli ona sama tego nie zrobi.

Oczywiście nie negujemy wartości innych, niepartyjnych podmiotów. Nie widzimy jednak podstaw do tego, aby inne, niepartyjne podmioty a priori negowały wartość ugrupowania politycznego.

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *